[Recenzja] The Mothers of Invention - Freak Out!


Był rok 1966, Beatlesi wydają przełomowego w ich karierze Revolvera, a The Beach Boys album Pet Sounds, zapowiedź psychodelicznego uderzenia, które przyjdzie kilka miesięcy później w postaci pierwszego album zespołu 13th Floor Elevator. Natomiast w San Francisco mieszka Frank Zappa, który zawiązuje zespół Mothers, przemianowany następnie na  The Mothers of Invention  i nagrywa w tym samym 1966 roku debiutancki album
Freak Out! jest niezwykły z tego względu, że wymyka się jednoznacznej kwalifikacji gatunkowej, łączy ze sobą większość znanych wówczas gatunków muzyki rozrywkowej, od jazzu po pop, jednocześnie obśmiewając niemal każdy z nich.

Nie można go nazwać inaczej niż awangardowym, eklektycznym inteligenckim pastiszem. Mimo, że z dzisiejszej perspektywy ten prześmiewczy surrealistyczny kolaż nieco już trąca myszką, to w roku wydania był jednym z pierwszych, który wymknął się prostej kwalifikacji gatunkowej, pokazał, że nie trzeba się trzymać jednej banalnej konwencji na jednym albumie. 

Materiał z jednej strony jest bardzo frywolny, znajdują się na nim dźwiękowe żarty, od czasu do czasu pojawiają się różne dziwne instrumenty wygrywające zabawne melodyjki, niektóre utwory są w całości żartem, jednak z drugiej strony instrumenty odgrywają masę świetnych motywów, czasem ciężkich i hałaśliwych, czasem lekkich, czasem zaczerpniętych z jazzu. To bogactwo powoduje, że albumu słucha się, mimo pewnej archaiczności, z dużą przyjemnością, a przez mocną eksploatację konwencji parodii muzyki pop jest to album bardzo przystępny, łatwy do słuchania nawet dla początkujących słuchaczy bardziej ambitnego rocka, co zresztą będzie w przyszłości charakteryzowało większość albumów Franka Zappy. Jest to płyta na której Zappa już jest twórcą niemal kompletnym, są na nim wszystkie elementy jego stylu które można znaleźć na jego późniejszych albumach. 

Freak Out! można uznać nie tylko za jeden z pierwszych tak mocno awangardowych albumów rockowych, ale także jako album budujący podwaliny pod rock progresywny. Znajduje się na nim przecież suita rockowa (Help, I'm a Rock (Suite in Three Movements)), która prawdopodobnie jest  pierwszą tego typu kompozycją w historii muzyki, a będzie niezwykle popularną formą kilka lat później, w czasach szczytu popularności rocka progresywnego. Album jest ważny historycznie, miał duży wpływ na muzykę, dlatego warto jest go posłuchać, mimo, że słychać, że był wydany już bardzo dawno temu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[Recenzja] David Bowie - "Heroes"

Herbie Hancock - przegląd twórczości #1

[Recenzja] Jethro Tull - Heavy Horses