[Recenzja] Camel - I Can See Your House From Here


Ostatnio coś mnie pchnęło do tego, żeby przyjrzeć się bliżej albumom mniej docenianych, stworzonych przez wielkie progresywne zespoły. Często są one pomijane a niekiedy nawet krytykowane przez wszystkich. Są to płyty, które do zaoferowania mają nic albo, w najlepszym przypadku, niewiele. Wśród fanów taką opinie ma omawiany właśnie album brytyjskiej grupy Camel.


Należę do osób, które dopóki czegoś nie sprawdzą, to nie wydają osądów. Oczywiście, najłatwiej pójść za głosem ludu i powiedzieć, że dany album jest nic nie warty. Przypuszczam, że podobnie było z grupą osób, którzy siódmy studyjny krążek Wielbłąda skreślili już przed jego dogłębnym poznaniem. Owszem, nie jest to dzieło doskonałe, ma swoje koszmarki, które dosyć mocno rzutują na ocenę całego dzieła, ale nie dajmy się zwariować. Podobną ilość wybitnie nieudanych utworów miał chociażby Emerson, Lake & Palmer na każdej płycie.

Początek albumu nie zwiastuje niczego złego, wręcz może dla niektórych być obiecujący. Zaczyna się piosenką, która może się spodobać, bo tak naprawdę ciężko jej cokolwiek zarzucić. O kolejnym utworze można powiedzieć w zasadzie to samo. W tym momencie nie jest to już rock progresywny, a zwykły, niezobowiązujący pop-rock.

Bardziej typowo dla twórczości Camela zaczyna się robić dopiero później. Instrumentalny Eye of Storm to utwór oparty o ciekawą i miłą dla ucha partie fletu, który na pewno nie odstawałby poziomem od kompozycji na takim Moonmadness - albumie który podobno jest ostatnim klasycznym dziełem grupy.

Wysoki poziom prezentowany jest także na Who We Are, czyli najbardziej progresywnym utworze na całej płycie. Przypomina mi on trochę to, co tworzyło Genesis za Petera Gabriela, bądź na początkowych albumach z Philem Collinsem jako wokalistom. To jest już duży komplement, ale wydaje się on być w pełni zasłużony. Na pochwałę zasługuje także Hymn To Her oraz poprzedzająca ją miniatura.

Tak naprawdę cały album zawalają dwa koszmarne utwory, nie mające prawa się znaleźć na żadnym z albumów tak uznanego zespołu. O ile jeszcze Neon Magic jest po prostu nieudaną próbą stworzenia popowej piosenki, bo w sumie jakoś to brzmi i dałoby się to uratować, to Remote Romance przejdzie do historii jako najgorszy utwór w historii grupy. To jest jakiś skandaliczny żart, choć gdyby na taki żart pokusiłby się Frank Zappa to nikt zdziwiony by nie był. Jednakże Andy Latimer, który przejął pełnoprawną rolę lidera w zespole, zasłynął z tego, że jego utwory są pełne powagi. W takim razie nie mogę zrozumieć czym jest wyżej wspominany utwór. Może jakimś przegranym zakładem?

Naprawdę dziwnym jest to, że po takim koszmarze usłyszymy jeszcze coś dobrego. Bardzo dobrego. Ice to nie tylko wspaniały gitarowy popis Latimera, których przecież było tak wiele, to także utwór grany na koncertach przez naprawdę wiele lat. Zdobył on niebywałą sympatię wśród fanów, często jest uznawany za jedyny pozytyw tego albumu.

Jeżeli będzie trzeba, będę bronił tego albumu całą piersią. Owszem, bywały lepsze, ale tych gorszych także trochę można naliczyć.  Ocena tego albumu wśród krytyków i fanów jest dla mnie mocno zaniżona i nie żałuję, że poznałem I Can See Your House From Here z tej dobrej strony. Wam też to polecam, a już szczególnie największym sympatykom Camela, uważającym ten album za niegodny słuchania.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

[Recenzja] David Bowie - "Heroes"

Herbie Hancock - przegląd twórczości #1

[Recenzja] Jethro Tull - Heavy Horses